Pierwsza wypowiedziała się pani Leokadia Oręziak, profesor zwyczajny w nobliwej i niezwykle prestiżowej Szkole Głównej Handlowej oraz Wyższej Szkole Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, o której nigdy wcześniej nie słyszałem.
Tekst pod tytułem „Zlikwidować OFE!” nie pozostawia wiele miejsca dla wyobraźni w kwestii poglądów pani profesor. Tym lepiej! Nie ma to jak niepopularne, kontrowersyjne hasło by przykuć uwagę czytelnika. Wgryźmy się zatem od razu w materię.
Pani Leokadia zaczyna od pochwały ostatnich propozycji rządu (m. in. zmniejszenie składki na OFE), stwierdzając jednak, iż wciąż nie są on wystarczająco daleko idące. Fakt przekazywania części składki emerytalnej do OFE (dokładnie 1/3) oznacza, iż budżet musi pokryć różnicę. Robi to poprzez zadłużanie się, a to prowadzi do wielu nieprzyjemnych sytuacji, np. zbliżania się do progów ostrożnościowych zapisanych w konstytucji, wzrostu kosztu długu dla Państwa, wymuszanie cięć budżetowych w innych sferach działalności Państwa. Nuda. Aż w końcu trafiamy na paragraf, który bez owijania w bawełnę stwierdza wprost:
Ponad dwie trzecie środków będących w OFE było dotychczas lokowanych w polskie obligacje skarbowe, zaś około 30 proc. w akcje (bezpośrednio lub pośrednio). Przy utrzymaniu obecnej struktury lokat, wypłata przyszłej emerytury zależy więc głównie od tego, czy w budżecie państwa będą pieniądze. Jeśli nie, to nie tylko nie będzie ono płacić emerytur z ZUS, ale nie wykupi tych obligacji. Pokazuje to bezsens obecnego rozwiązania. OFE ustanowione zostały przecież po to, by uniezależnić emerytury od sytuacji demograficznej i stanu budżetu, a w efekcie od decyzji politycznych. Tymczasem dalej za emeryturę odpowiada Skarb Państwa, nie tylko z tytułu obligacji, ale całego minimalnego świadczenia emerytalnego. Emerytura z OFE zależy zatem ostatecznie od podatków i składek emerytalnych, które w przyszłości wpłaci do budżetu pracujące pokolenie (niestety, znacznie mniej liczne niż obecne). Po drodze, przez kilkadziesiąt lat, prywatne instytucje finansowe mają natomiast stałe źródło dochodu z pieniędzy publicznych, pobierając wysokie opłaty za zarządzanie składkami.
Oklaski na stojąco, łzy wzruszenia w oczach, Mazurek Dąbrowskiego w tle. Fakt, iż głównym beneficjentem systemu emerytalnego opartego na OFE - są OFE, jest oczywisty, ale rzadko kiedy ktoś o tym wspomina.
Dalej Pani Profesor zyskuje kolejne punkty:
W świecie obecny kryzys finansowy zredukował o 40–50 proc. wartość akcji znajdujących się w portfelach funduszy emerytalnych. Część tych strat udało się odrobić. Kto jednak zagwarantuje, że za jakiś czas nie przyjdzie kolejny kryzys i znowu nie zredukuje istotnie wartości akcji?
Pomijając nietypową składnię zdania pierwszego - pełna zgoda, takiej gwarancji nie daje absolutnie nikt. Nie byłoby problemu, gdyby były to jedynie paranoidalne wynurzenia osoby cierpiącej na ciężką depresję, ale jest sporo przesłanek świadczących o tym, iż czego jak czego, ale kryzysów finansowych możemy się w przyszłości spodziewać. I pół biedy, jeżeli będą one redukować wartości papierów wartościowych jedynie o 40%, bo:
Doświadczenia inflacji i hiperinflacji oraz kryzysów finansowych pokazują, że aktywa finansowe rujnowane są w pierwszej kolejności i są mało użyteczne do oszczędzania obliczonego na całe dziesięciolecia.
Dokładnie Leokadio, ale dodajmy tu, że w drugiej kolejności rujnowane są same pieniądze, w których wyżej wymienione aktywa są denominowane. A OFE biorą od nas złotówki dzisiaj i oddają złotówki za 50 lat, nie gwarantując, że cokolwiek za te złotówki będziemy mogli nabyć. Czy wyolbrzymiam? Być może, ale nie było w historii Polski takiej waluty papierowej, która utrzymałaby swą wartość, lub przynajmniej jakąś rozsądną część swej wartości, przez okres życia jednego pokolenia (nie wymagam wiele – jednego). Fakt, ostatnie 20 lat konserwatyzmu fiskalnego polskich rządów oraz równie konserwatywnej polityki monetarnej (przy czym ‘konserwatyzm’ to naprawdę dużo powiedziane - to że nie jest tragicznie, nie znaczy, że jest dobrze – ale przynajmniej nie mamy hiperinflacji jak Zimbabwe), braku wojen, przewrotów itp. - napawa optymizmem. Ale ten optymizm to nie pewność. Ba! Nawet nie jest blisko. A ja wolałbym być pewny, że na starość nie zostanę z niczym więcej prócz ładnych, kolorowych banknotów z podobiznami królów i zmyślnymi znaczkami wodnymi.
Pani Leokadia wykazuje się też niezwykłą, jak na osobę związaną z SGH, przenikliwością i zdrowym rozsądkiem (lub prawdomównością – nigdy nie wiadomo czy są tępi, czy tylko udają), stwierdzając:
Ogrom zadłużenia publicznego krajów wysoko rozwiniętych nakazuje ostrożność w inwestowaniu także w ich papiery dłużne. Jeśli zadłużenie to w przyszłości stanie się absurdalnie wysokie, to czy kraje te unikną pokusy, aby za pomocą inflacji zmniejszyć drastycznie jego realną wartość? Ponadto niektóre kraje mogą stać się niewypłacalne, a ich obligacje staną się bezwartościowe.
Niesamowite, że ktoś z tak any-establishmentowymi poglądami ma profesurę na SGH. Apropo establishmentu - na koniec jeszcze mamy mały prztyczek w nos dla prof. Marka Góry, kolegi po fachu, również z SGH, architekta obecnej reformy, wspierającego wiedzą fachową Radę Nadzorczą ING PTE:
Dobrze byłoby, gdyby w mediach na temat OFE wypowiadali się nie tylko ich twórcy oraz eksperci zasiadający w radach nadzorczych PTE (lub pobierający od nich wynagrodzenia w inny sposób).
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie konkluzja całego artykułu. Pani profesor nigdzie nie wspomina o sednie całego problemu, a zaproponowane pod koniec tekstu rozwiązanie - Wszystkie środki już znajdujące się w OFE powinny zostać ustawowo niezwłocznie przeniesione do ZUS – wprawdzie kończy bandycki proceder ograbiania nas przez OFE, ale nic poza tym. Szkoda...
Niemniej jednak jest to zachęcający początek. Zresztą ciężko narzekać na to, iż ktoś proponuje tylko jeden mały kroczek na przód, skoro tuż obok jest cała grupa nerwowo wyrywających się do tyłu. A jednym z nich jest Jeremi Mordasiewicz, który prócz bycia właścicielem zabawnego nazwiska jest też członkiem Rady Nadzorczej ZUS, oraz ekspertem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.
Tytuł jest w podobnej konwencji, a mianowicie „Nie likwidujmy OFE!”. Twórcze. Znowu też zaczynamy od krótkiego przypomnienia kto komu ile i dlaczego. Jest też stwierdzenie faktu, że system repartycyjny jest nie do utrzymania ze względu na postępujące tendencje demograficzne.
Nie możemy obciążyć pokolenia naszych dzieci dwukrotnie wyższą składką, bo byłoby to nieuczciwe.
Oj tam, nieuczciwe, kiedy niby władcy narodu zatrzymali się na chwilę by przemyśleć moralność swych działań? Prawdziwy problem w tym, że:
A nawet gdybyśmy chcieli to zrobić, to zapewne część pracujących odmówiłaby płacenia tak wysokich składek i przeszła do szarej strefy lub wyjechała za granicę.
Ooo właśnie. No dobra, jest źle. To cóż nam czynić?
Dlatego obok repartycyjnej części systemu emerytalnego dobudowaliśmy część kapitałową. 63 proc. płaconej przez nas składki emerytalnej trafia do ZUS i przeznaczane jest natychmiast na wypłatę świadczeń obecnym emerytom, a 37 proc. składki trafia do wybranego przez nas funduszu emerytalnego.
Ok... nie za bardzo rozumiem, w jaki sposób ma to pomóc? Brakuje pieniędzy w ZUS, ergo obniżymy wpłaty do ZUS tak więc pieniędzy... ubędzie. Nie, kompletnie nie ogarniam.
To prawda, że gromadzenie części składek na naszych kontach w funduszach emerytalnych zmniejsza wpływy do ZUS, ale gdybyśmy z tego zrezygnowali, to pokolenie naszych dzieci padłoby przygniecione ciężarem naszych emerytur.
Em... Co?! Przecież brakująca część składek jest pokrywana z budżetu państwa, który domyka się pożyczając pieniądze, które to pieniądze „nasze dzieci” będą musiały oddać albo w formie podatków albo utraty wartości pieniądzy spowodowanej inflacją. Czy przygnieciemy je tak czy inaczej, myślę, wielkiej różnicy im nie robi.
Jeżeli chcemy rzeczywiście powstrzymać narastanie zadłużenia państwa, a nie tylko je ukryć, musimy dalej ograniczać emerytalne przywileje górników, rolników, pracowników służb mundurowych i kobiet, które przechodzą na emeryturę 5 lat wcześniej od mężczyzn, mimo że żyją od nich 5 lat dłużej.
No nareszcie! Jeremi chce mniej obiecywać! To by rzeczywiście pomogło. Tylko... co to wszystko ma wspólnego z OFE? Jak na moje oko, choć zaznaczam, że nie jestem ekspertem, to do likwidacji np. emerytur mundurowych - OFE potrzebne nie są! Ale w wizji pana Mordasiewicza OFE mają swoje miejsce, a konkretnie takie:
Mało kto zdaje sobie sprawę, że dzięki wprowadzeniu kapitałowej części systemu wyższe będą również nasze emerytury z części tzw. zusowskiej (repartycyjnej)!
Oj, coś czuję, że to będzie zabawne. No to dawaj – niby jak, się pytam?
OFE inwestują nasze oszczędności i przyczyniają się tym samym do rozwoju gospodarki i zwiększenia zatrudnienia. Część oszczędności gromadzonych w funduszach emerytalnych lokowana jest w akcje przedsiębiorstw na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Dopływ tego kapitału umożliwia spółkom zwiększenie inwestycji, szybszy rozwój i modernizację, zwiększenie zatrudnienia, wzrost wydajności pracy i wynagrodzeń.
O rany, toś dał czadu. Na pierwszy rzut oka ciężko się z tym nie zgodzić. Oszczędności -> inwestycje -> wzrost! Tak proste, że musi być prawdziwe. Tylko, że nie jest. Po kolei:
A. OFE mogą inwestować jedynie 40% swoich funduszy w akcje. Wprawdzie autor stwierdza, co następuje: Żałuję, że OFE mogą inwestować w akcje tylko 40 proc. naszych oszczędności. W praktyce, musząc liczyć się z wahaniami wartości akcji, mogą w nie inwestować maksymalnie 30–35 proc. Gdybyśmy znieśli to ograniczenie, OFE mogłyby w jeszcze większym stopniu przyczynić się do rozwoju i modernizacji polskiej gospodarki z korzyścią dla emerytów i pracujących. Ale nawet jeżeli popyt na akcje może być większy, to...
B. Nie ma aż tyle dobrych akcji do kupienia. Mamy obecnie na giełdzie 377 spółek. Spółek w całej gospodarce polskiej mamy ok. 4 milionów. Zyski spółek giełdowych za 2009 wyniosły 50 mld zł (i jest to najprawdopodobniej wartość zawyżona1), w porównaniu do 125 mld zł wszystkich firm płacących w Polsce podatki (co jest z kolei wartością zaniżoną2). Nawet nie mogąc powiedzieć nic więcej o wielkości zatrudnienia w tych dwóch grupach, o ich kontrybucji do PKB itd., możemy racjonalnie przypuszczać, że spółki giełdowe stanowią jedynie część (niewielką!) naszej gospodarki. Co więcej, podejrzewam (na podstawie danych z USA, pecking order finansowania, itp. – znalezienie odpowiednich danych jest trudniejsze niż myślałem), że podstawową formą finansowania działalności w Polsce są kredyty bankowe i środki własne. A więc finansowanie poprzez giełdę uzyskuje jedynie drobna część polskiej gospodarki. Ale nawet ta drobna część gospodarki...
C. Nie wykorzystuje wszystkich pieniędzy pozyskanych z giełdy na inwestycje. Na giełdę zazwyczaj wchodzą podmioty o ugruntowanej pozycji i stabilnych zyskach – nie może być inaczej, gdyż to jest podstawą ich wyceny, a wycenianie akcji to podstawowe zadanie giełdy. Wejście na giełdę, owszem, czasem służy finansowaniu nowych projektów. Ale wykorzystywane jest też w celu wychodzenia z inwestycji, podnoszeniu prestiżu itd. Oczywiście, OFE mogłyby wykorzystywać posiadane fundusze na kupowanie ofert spółek, które potrzebują środków na rozwój, ale...
D. Nie robią tego. Czemu? Czytaj dalej. W każdym razie OFE handlują praktycznie wyłącznie akcjami największych spółek z indeksu WIG20, kupowanie w IPO akcji małych, ryzykownych spółek (nawet ze świetnymi pomysłami) praktycznie nie wchodzi w grę. Udział w NewConnect jest nawet wykluczony przez prawo.
Ta rzeka pieniędzy, wypływająca z naszych portfeli, po przejściu przez OFE zamienia się w nikły strumyczek powracający do realnej gospodarki. Reszta zmienia wielokrotnie właścicieli na rynku akcji, wzbogacając jedynie domy maklerskie żyjące z prowizji od obrotu. Faktycznie, nie można powiedzieć, że system nie działa. System jest po prostu skrajnie nieefektywny. Jego cele statutowe to tylko listek figowy, zasłaniający bezwstydny proceder transferowania środków od społeczeństwa do instytucji finansowych.
Trzeba panu Mordasiewiczowi przyznać rację, że [OFE] Mogłyby być szerzej zaangażowane w prywatyzację sektora energetycznego, który bardzo potrzebuje kapitału do sfinansowania inwestycji. Biorąc zaś pod uwagę, że inwestycje w energetyce mają charakter długoterminowy i są bezpieczne, bo zapotrzebowanie na energię będzie rosnąć, idealnie pasują do długoterminowego charakteru inwestowania OFE i byłyby korzystne dla przyszłych emerytów. Nie da się ukryć, inwestycja w monopol jest zawsze dobra, bo monopol jest w stanie narzucić konsumentom wyższe ceny niż miałoby to miejsce na wolnym rynku! Zatem atrakcyjność dla inwestora wynika z nieatrakcyjności dla konsumenta. I szkoda tylko, że w tym przypadku inwestor i konsument to ta sama osoba. Plus minus jesteśmy w tym samym miejscu, do tyłu jedynie o opłatę za zarządzanie dla OFE...
Dalej autor (słusznie) stwierdza, że (...) inwestycje, o których decydują politycy, są bardzo często nieefektywne. Ale z jakiegoś powodu już OFE inwestują w spółki, które mają największe szanse na rozwój i wzrost wartości. Ok, chyba musimy sobie wreszcie wyjaśnić jak „inwestują” OFE.
Wyobraźmy sobie że przychodzi do Ciebie, drogi czytelniku, Rychu i Zdzichu – oni są OFE. Razem z nimi przychodzi też napakowany mięśniak w biało czerwonym dresie z bejsbolem na którym widnieje napis „Przymus publiczny” – on jest III Rzeczypospolitą Polską. Teraz dres mówi, że masz co miesiąc oddawać 1/6 swoich dochodów do jednego z OFE. W tym momencie Rychu i Zdzichu uśmiechają się sympatycznie żeby pokazać jak bardzo są godni zaufania. Możesz sam wybrać swoje OFE, a po 40 latach Twoje pieniądze zostaną ci zwrócone z nawiązką! Zastanawiasz się, na jakiej podstawie masz dokonać wyboru - w końcu decydujesz się na Zdzicha bo jest ogolony. Nie martw się o Rycha, na pewno znajdzie jakiś amatorów zarostu. Tak czy inaczej dajesz kasę, a oni odwracają się do Ciebie plecami i zaczynają „inwestować”. Starasz się jakoś podejrzeć co się tam dzieje – dręczy Cię przeczucie że Zdzichu robi origami z Twoich banknotów – ale dres stoi Ci na drodze, zasłaniając widok.
- Spoko spoko. – odzywa się tubalnym głosem 3RP – Wymyśliłem super mechanizm zachętowy. – mruga do Ciebie porozumiewawczo – Główka pracuje! – dodaje wskazując bejsbolem na ogolony łeb.
- A jakiż to mechanizm? – pytasz, bynajmniej nie czując się ani odrobinę pewniej.
- „Benczmark”! Jeżeli zarobią mniej niż benczmark to muszą oddać z własnej kaski!
- A cóż to jest ten... benchmark?
- Średnia ze stóp zwrotu wszystkich OFE!
- A co jeżeli wszystkie OFE mają taką samą stopę zwrotu?
- Em... to wtedy średnia jest... yyy... podzielić przez 2... cztery mam w rozumie... przenoszę...
- ... To wtedy nikt nie jest poniżej średniej, ani nikt powyżej?
- ... – milczy, patrzy się do góry, liczy palce – No ta.
- A jak wszystkie tracą pieniądze, ale nikt nie jest poniżej benchmarku?
- A to ok, nic się nie dzieje.
- Acha... A co konkretnie ma zachęcać OFE do prób pobicia benchmarku?
- No... nic. Ale jak bendom poniżej tooooo muszom bulić!
- ...
I tak to mniej więcej wygląda w praktyce. Głównym zajęciem OFE jest takie skoordynowanie się między sobą, ażeby mieć w portfelu te same akcje w tych samych proporcjach, tak by osiągnąć te same stopy zwrotu na koniec roku. Korzyści z pobijania benchmarku są minimalne, koszty z bycia poniżej spore, a i tak zarabia się na opłacie za zarządzanie. No to niech mi Jeremi Mordasiewicz pogodzi powyższe z następującym: OFE inwestują w spółki, które mają największe szanse na rozwój i wzrost wartości.
A teraz poczepiajmy się trochę mniej merytorycznie:
Stwierdzenie, że: „Danie PTE wolnej ręki w grze na giełdzie pieniędzmi emerytów można porównać do zezwolenia im na hazard”, jest zadziwiające w ustach profesora Szkoły Głównej Handlowej. Po pierwsze, pani profesor podważa rolę giełdy w gospodarce, przyrównując ją do kasyna.
Roli giełdy podważać może nie należy. Ale to, czy się z tej roli należycie wywiązuje – to już inna para kaloszy. Zresztą, Drogi Czytelniku, gdy mówię giełda to przychodzi ci do głowy „spekulant” czy „inwestor”? I dlaczego?
Po drugie, nie dostrzega faktu, że inwestycje funduszy emerytalnych mają charakter długookresowy i zarządzający nimi są najmniej skłonni do krótkoterminowych spekulacji i podejmowania ryzyka.
To, że spekulują w długim okresie mnie nie pociesza. A zresztą, żeby chociaż spekulowali. Oni tylko replikują benchmark!
Po trzecie, wprowadza w błąd czytelników, sugerując, że PTE, czyli powszechne towarzystwa emerytalne zarządzające funduszami emerytalnymi, mają wolną rękę w zarządzaniu naszymi pieniędzmi. W praktyce działalność funduszy jest silnie regulowana i nadzorowana, aby nie dopuścić do nadmiernego ryzyka. Fundusze emerytalne nie mogą używać instrumentów finansowych o wysokim ryzyku, spekulować opcjami walutowymi, zawierać transakcji terminowych na surowce czy indeksy giełdowe.
Czyli jeżeli w kasynie wolno ci podejść tylko do stołu z Black Jackiem, ale masz się trzymać z dala od kości, ruletki i pokera, to to już nie jest hazard. Pominę milczeniem. Poza tym - o czym my w ogóle mówimy?! Problemem jest... replikowanie benchmarku! I absolutnie zbyteczne handlowanie akcjami (bo coś przecież trzeba robić z tą całą forsą wpływającą co miesiąc na konta) i nabijanie kosztów transakcyjnych, po to tylko żeby na koniec dnia i tak stracić 40% w rok! To ja wolę trzymać kasę w materacu a i tak będę dużo do przodu.
Po tej błyskotliwej i logicznie spójnej analizie przychodzi pora na konkluzje i zalecenia: Państwo i ZUS jest ble (zgoda) i trzeba tylko naprawić OFE (aleś się uparł!) i dać im szansę żeby mogły pokazać co potrafią:
Należy poszerzyć możliwości inwestowania oszczędności – szczególnie osób młodych – w akcje, a oszczędności osób zbliżających się do emerytury stopniowo przenosić do funduszy bezpieczniejszych.
Świetny pomysł. Ponieważ problemem były nadmierne koszty transakcyjne i wlewanie na siłę płynności na giełdę, tak po tych reformach... ABSOLUTNIE NIC SIĘ NIE ZMIENI!!!
Wynagrodzenie dla powszechnych towarzystw emerytalnych za zarządzanie trzeba natomiast w większym stopniu uzależnić od wyników inwestycyjnych w długim okresie
Pan Mordasiewicz, co się okazuje, jest geniuszem i zasługuje na Nobla. A przynajmniej stanie się i zasłuży, gdy tylko wyjawi nam wszystkim, prostym ludziom, jak to uzależnić interesy inwestorów z interesem zarządzających. I wszystkie te prace ekonomistów na temat ‘moral hazard’ i ‘principal-agent problem’ będzie można przerobić na makalutarę, problem rozwiązany. Hurra, chciałoby się rzec.
(...) zmniejszyć dopuszczalne wydatki na akwizycję i reklamę – już nie mam siły... Ale to już na szczęście koniec.
Został nam jeszcze jeden głos w dyskusji, ale może wrzucę go razem z innymi, jeżeli jeszcze się pojawią. Jak na razie możemy podsumować: „państwo cacy – OFE ble” oraz „państwo ble – OFE cacy”. Pełnej diagnozy ani widu, ani słychu, o rozwiązaniach fundamentalnego problemu nie wspominając. Co prawda obydwie wypowiedzi zawierały jakąś część prawdy(jak np. „OFE są zbędne, a ich najgłośniejszymi orędownikami są osoby będące na liście płac PTE” albo „trzeba cofnąć obietnice niezasłużonych świadczeń dla grup interesów, za które zapłacić będą musieli bogu ducha winni podatnicy”), ale to ciągle jest „bycie tylko trochę w ciąży”.
Bo na czym w ogóle polega tragizm systemu emerytalnego? Na tym, że pierwsza generacja beneficjentów systemu repartycyjnego, nigdy nic do niego nie wniosła. Każde następne pokolenie płaciło składki, a na emeryturze dostawało te środki z powrotem (mniej więcej). Ale to pierwsze pokolenie nigdy nie wpłaciło nic! A ponieważ w naturze nic nie ginie (i nie pojawia się znikąd) a w ekonomii nie ma darmowych lunchy - to ktoś musi za ten prezent zapłacić. Tak długo jak system repartycyjny udawało się utrzymywać, tak długo przepychano zapłacenie rachunku na przyszłość. Ale to rozwiązanie niedługo przestanie być dostępne, z powodów o których wszyscy wiemy (demografia, wydłużanie życia, bla bla bla).
Z powyższego wynika – a czego nikt nie chce powiedzieć głośno - iż jedyny sposób wyjścia z systemu repartycyjnego, to pozostawienie kogoś z ręką w nocniku. Albo obecnych emerytów – mieli obiecane, płacili, a teraz nie dostaną (dostaną mniej), albo obecnie pracujących – płacą teraz, ale potem nie dostaną (dostaną mniej), albo przyszłych pokoleń. Nasz obecny system zdecydował się na tą ostatnią możliwość i wkłada rękę przyszłych pokoleń Polaków w nocnik (albo i już obecnych Polaków, zależy jak szybko się sprawy potoczą). Obecni emeryci dostają co mieli obiecane. Obecnie pracujący płacą mniej niż powinni (tzn. mniej niż powinni wpłacać do ZUSu, bo z kieszeni znika ciągle tyle samo), a za resztę zapłacą przyszłe pokolenia (które będą musiały spłacić dzisiejsze deficyty budżetowe).
A OFE tylko dodają zniewagę do krzywdy, gdyż to co mogłoby być zaoszczędzone dzisiaj (1/3 składki nie wpływająca do ZUS) - jest marnotrawione! Względnie transferowane do pracowników i właścicieli firm z branży finansowej. Dlatego moja wypowiedź w Polityce, o którą nigdy nikt nie poprosi, ale co tam, wyglądała by tak:
Zlikwidować OFE. Oddać ludziom ich pieniądze. Zabrać komuś świadczenia – emerytom obecnym lub przyszłym – lub podwyższyć komuś składki – pracującym dziś lub ich dzieciom. Albo wszystko naraz, w różnym natężeniu.
1Giełda podaje średnioroczny wskaźnik C/Z oraz kapitalizację (średnioroczną? na koniec roku? przyjąłem, że jest to wartość średnioroczna, ale w przeciwnym wypadku te 50 mld to dużo za dużo – od marca 2009 ceny akcji non stop rosły).
2Planowany CIT na 2009 w nowelizacji budżetu wynosi ok. 25 mld zł. Nie wlicza to oczywiście firm, które swoje zyski ukrywają (dużo chętniej niż spółki giełdowe, którym, równie mocno co na gotówce, zależy na wycenie KTÓRA to zależy od wyników finansowych), wyprowadzają za granicę, bądź po prostu za granicą je płacą.