Ośrodek: Radarowa
Data: 11 luty 2010, godzina 6.00
Egzamin: część praktyczna
Podejście: 8
Wynik: pozytywny
Gdybym chciał opisać całość moich zmagań z kursem, egzaminami, wszystkie przypadki bycia oszukanym czy wykorzystanym przez chciwych i leniwych instruktorów , całość doświadczanych niesprawiedliwości i frustracji ze strony egzaminatorów czy systemu jako takiego, to musiałbym chyba złożyć wymówienie w pracy i skupić się na tym temacie przez parę miesięcy. Ale za to miałbym całkiem fajną książkę o naszej chorej instytucji upodlania obywatela, który przy okazji czasem też zajmuje się ocenianiem kwalifikacji przyszłych kierowców.
Uzyskanie uprawnień do kierowania pojazdem zmechanizowanym kategorii B1, kolokwialnie zwanego „prawkiem”, zajęło mi prawie 5 lat, kosztowało prawie PLN 4 tys. i udało się za 8 podejściem. Pokiereszowanej psychiki nie doliczam, choć to był największy koszt.
Być może przyczyna moich niepowodzeń i skutkującej tym traumy tkwi we mnie – za bardzo się stresuję, jestem nadmiernie emocjonalny i agresywny. Być może. Ale mimo tych wad nigdy nie miałem tylu trudności w życiu, jak z prawem jazdy - a udało mi się zdać maturę, dostać na oblegane studia i do pracy w jeszcze bardziej obleganej firmie. Więc co jest? Do cholery, patent żeglarza zrobiłem od ręki, instruktora narciarskiego też! Nigdy nie oblałem egzaminu na studiach ani nie powtarzałem klasy! A tu ani rusz! Był to jedyny przypadek kiedy wymagane było ode mnie nie popełnienie ANI JEDNEGO BŁĘDU, a egzaminatorzy jeżdżą do upadłego. Gdzie jeszcze w życiu jest tak, że jak pomylisz się raz to wypad i na koniec kolejki (ok, kiedyś były automaty do gier w których gdy straciłeś życie lub trzy to przegrywałeś i musiałeś zaczynać od początku... ale to było jedną z przyczyn ich wyginięcia!!!). Moja matka za każdym razem powtarzała mi po oblanym podejściu: „zapisuj się jeszcze raz, trzeba z powrotem wsiąść na konia z którego się spadło” – ale koń nie każe ci płacić stówki i poczekać miesiąc! Ani tym bardziej zapisać się na kurs doszkalający który bynajmniej też darmowy nie jest!
No nic, dość tego wyrzucania z siebie żalów, w końcu się udało, życie toczy się dalej, a ja mam nadzieję pomóc, tak jak wpisy dobrych ludzi na forach pomogły mi. Najpierw trochę moich doświadczeń i błędów jakie popełniałem, słono za nie płacąc.
Pierwsze 4 razy zdawałem na Oblewniczej. Górka (latająca na sprzęgle noga, a za drugim razem ze stresu nie wrzuciłem biegu), wymuszenie pierwszeństwa na równorzędnym, zjazd z ronda na czerwonym, górka (... a za drugim razem ze stresu nie wrzuciłem biegu KUR%$#@&*#!!!).
Po tej drugiej górce zrobiłem sobie ponad roczną przerwę na podreperowanie zdrowia psychicznego. W tym czasie zdążyła się otworzyć Radarowa i dziękujmy za to Panu – czas oczekiwania tydzień zamiast półtora miesiąca, kolejki do zapisów mniejsze (ergo mniej zniszczone życiem i cyniczne biurwy) no i zdecydowanie bliżej mojego miejsca zamieszkania (jechać półtorej godziny żeby oblać w 15 minut i zapłacić za to 115 zł? Super! Czy mógłbym jeszcze prosić o naplucie w twarz? Wtedy będę czuł, że miałem naprawdę udany dzień!).
W każdym razie postanowiłem spróbować, przeniosłem papiery, wziąłem parę jazd doszkalających i poszedłem się zapisać. 4 tygodnie później i jestem wreszcie pełnoprawnym kierowcą. Odniosłem też wrażenie, że instruktorzy na Radarowej są kulturalniejsi. Spośród czterech nie trafił mi się żaden SS-man, tylko dwóch mruków.
Co poszło nie tak przy pierwszych 3 podejściach? Za pierwszym razem nie zachowałem odstępu wyprzedzając rowerzystę (ma być bezpieczny, minimum 1 metr, „- A co jakby się gibnął na bok i przewrócił? –No tak, pewnie nie zostałaby po nim nawet mokra plama po zderzeniu z moją srebrną strzałą, mknącą z zawrotną prędkością... 20 KM/H!!!!”), potem łuk (ech... i „nie mogę Pana zapisać, musi doszkolić się, o tu mi się system blokuje, widzita?”, tak, babo, widzę...), potem najechanie na podwójną ciągłą (skręt w lewo z jednokierunkowej Sanockiej w Księcia Trojdena – należy tam, wbrew intuicji, skręcać bardziej ze środka drogi niż jej lewej krawędzi, inaczej ciężko wam będzie ominąć daleko wystającą podwójną ciągłą) a tydzień później już sukces.
A jak ten sukces został zdobyty? Pojawiłem się standardowo już na 6.00 rano (w dzień pracuje, a po 18 widoczność jest gorsza niż z samego rana, są korki plus można bardzo długo czekać bo przez cały dzień kumulują się opóźnienia z wszystkich grup) i o 6.20 (miłe zaskoczenie, ostatnim razem byłem DOSŁOWNIE OSTATNI i zostałem wyczytany dopiero o 7.30!) wkroczyłem na plac. Przywitał mnie bardzo młody pan instruktor JakMuTam, ale niestety mruk.
Płyn hamulcowy jest, wsteczne się świeci, przygotuj się pan do jazdy i kokodżambo. Z placu na 5 aut wyjechałem tylko ja. Czułem się jak żołnierz aliantów w trakcie desantu na plaży Omaha – po mojej lewej dziewczyna oblała płyny i światła, niedaleko ktoś właśnie zawalił łuk a czekając aż zwolni się górka obserwowałem jak młody człowiek w okularach właśnie stacza się do tyłu drugi raz z rzędu... Świetnie.
I tu uwaga – miałem niesamowite problemy z górką, gdyż przy trafianiu na mruka stresowałem się i nie mogłem opanować lewej nogi , która wściekle i z nienawiścią kopała pedał sprzęgła, co ciut utrudniało zadanie. Próbowałem prochów uspokajających (na receptę, po których, zdaniem ulotki, nie wolno prowadzić – niech mnie cmokną w dupę, i tak nikt nie sprawdzi), ale bez sukcesów. To co mi pomogło, to wizualizacja. Przypominanie sobie scen z życia w których czułem spokój i bezpieczeństwo. Brzmi głupio – ale działa...
W każdym razie, można by rzec - będąc już starym rutyniarzem, przejechałem przez plac i skierowaliśmy się prosto na Radarową przez bramę za ośrodkiem.
-Proszę pamiętać, że tu jest strefa z ograniczeniem do 30.
-Jawohl! Jestem tu co tydzień!
-...
Parkowanko prostopadle przodem i jedziemy dalej, w lewo w Lechicką, w lewo w Al. Krakowską (bezkolizyjne na mijankę, uwaga na tory tramwajowe), na rondzie nawrotka (nie zjechać na czerwonym! I nie stanąć na torowisku, na Boga!) a potem prosto i dopiero w Karola Dickensa w prawo, znowu w prawo w Pawińskiego, prosto do końca i w lewo na skrzyżowaniu ze znakiem stop, we Władysława Korotyńskiego. Potem w lewo w Mołdawską, która jest jednokierunkowa, więc jedziemy środkiem. Potem w prawo w Pruszkowską i od razu w lewo Sanocką (też jednokierunkowa, na skrzyżowaniu nie zgłupiejcie jak ci z przeciwka nie będą jechać – tak są światła skonfigurowane). Z Sanockiej przeklęty skręt w lewo (szeeeerokim łukiem i z dala od podwójnej ciągłej!) i na Księcia Trojdena, dynamicznie do 50 km/h i do zatrzymania a potem zawrócenie „z wykorzystaniem infrastruktury drogowej i biegu wstecznego” (ach legislaturo droga, ja rozumiem potrzebę precyzyjnego definiowania zadania, ale brzmi to komicznie wręcz głupio). No to zawróciłem, wyjeżdżając miałem za sobą daleko jakieś auto, ale pies z nim, jedzie wolno, więc cofam. To wolno nadjeżdżające auto i mnie wyprzedził jakiś trzeci samochód, ale generalnie nic się nie działo, no tyle że mój krążownik szos zgasł mi tam gdzieś po drodze, ale cóż z tego, za to nie biją. A tu nagle słyszę „manewr wykonany nie prawidłowo”. WTF? Co się stało? Błędy omówimy po zakończeniu egzaminu. Ty <&%#$@>... No nic. Trojdena do Żwirki i w prawo, a potem kółeczko: Pruszkowska, Jasielska, Korotyńskiego, Mołdawska (wciąż jednokierunkowa), Pruszkowska a potem już tylko Żwirki, Hynka i z powrotem w Radarową, tu zawrócenie i do ośrodka i BACH! Wynik pozytywny, do odebrania w urzędzie, pytania?
Pytania? W sumie to nic mnie już nie obchodzi, idę cieszyć się życiem a ty tu gnij w tym samochodzie za 1500 na rękę miesięcznie. Ale o! Co się nie podobało w tym pierwszym zawracaniu? „Utrudnił Pan ruch, za drugim razem zresztą prawie też”. To co niby miałem zrobić mądralo? „To co Pan zrobił, tylko dynamiczniej, szybciej usunąć się z drogi”. Ech, brak mi słów... Trochę jak w tym dowcipie o Stalinie: uderzył głodne dziecko, które podbiegło do niego prosząc o chleb, na co Rosjanie zaczynają klaskać w zachwycie – „A mógł przecież zabić!”. No, ale tym razem nie zabił, więc niech będzie.
Reasumując – cieszę się, że to już koniec, gdybym wiedział jak to będzie wyglądać to w ogóle bym nie zaczął, tylko skoczył w wakacje do jakiegoś bardziej przyjaznego kraju i tam zdał. Życzę powodzenia wszystkim którzy utopili kupę kasy i chcą walczyć do końca i mam nadzieję, że moje wypociny choć troszkę pomogą.
I wybaczcie wulgaryzmy i cynizm – to efekt zbyt długiego wystawienia na szkodliwe działanie urzędników państwowych Rzeczypospolitej Polskiej.